Wizyta w Stocerze

Dziś opowiem wam o ostatnim etapie mojej szpitalnej pielgrzymki. Do tej pory zwiedziłem szpital w Wołominie, chwilę później na jakieś dwa tygodnie trafiłęm do szpitala MSWiA na ul. Szaserów. Ostatnim ale w zasadzie najważniejszym etapem była najdłuższa (około miesięczna) wizyta w Konstancińskim szpitalu nazywanym potocznie Stocer. Tutaj odbyłem zasadniczą rehabilitację i dorobiłem się pierwszej "tymczasowej" protezy


Być może właśnie w tej willi rehabilitowałem się.
oryginalne foto z 


W domu nie zagrzałem długo miejsca i nie nudziłem się. Troszkę imprezowałem i starałem się spędzać dużo czasu na świeżym powietrzu. Na jednym z ognisk zaprzyjaźniłem się bliżej z moją sąsiadką i dziś jesteśmy małżeństwem. Niedługo potem pojechałem na mniej więcej dwumiesięczną kurację do Konstancina. Byłem tu pierwszy raz i od razu skojarzyło mi się z uzdrowiskiem, nawet tężnie były. Konstancin jest naprawdę ładnym miastem i nie dziwię się, że tak sobie go upodobały grube ryby. Te wszystkie wille i równo przystrzyżone trawniki na początku zrobiły na mnie duże wrażenie. Ja też zostałem ulokowany w takiej willi. Była ona mniej więcej z okresu międzywojennego. Ponieważ okno było na południowy wschód i właśnie zaczynało się lato było naprawdę przyjemnie. Zawsze lubiłem klimaty rodem z "CK Dezerterów" i "Pułkownika Kwiatkowskiego" teraz mogłem niemal to poczuć to na własnej skórze. Warunki sanitarne może nie były wzorowe, ale i tak byłem zadowolony, że nie muszę leżeć w normalnym szpitalu. Byłem chyba jednym z ostatnich, którzy leczyli się w tej willi, bo gdy przyjechałem podziękować rehabilitantom  to oddział ulokowany był już niedaleko w obskurnym baraku.  Tutaj tak naprawdę zaczęła się rehabilitacja. Ćwiczenia, lampy, bandażowanie kikuta i znowu mnóstwo wolnego czasu. Dopiero w Konstancinie naprawdę zobaczyłem ludzi po amputacjach. Ale znowu czekało mnie zaskoczenie. Sądziłem, że większość ludzi, z jakimi się tu spotkam to zgodnie z moim pojęciem o urazach i amputacjach będą to młodzi mężczyźni, jakie było moje zdziwienie, gdy okazało, że większość ludzi, których tam spotkałem mogłoby być moimi dziadkami. Przez to nie było mowy o nawiązaniu jakiś przyjaźni, owszem wyskoczyliśmy raz czy dwa na jakieś piwko, ale nic więcej. Pasowało mi to.


 Skoro jesteśmy przy stosunkach międzyludzkich to przypomniała mi się opowieść jednego z kuracjuszy. Gościu był starszawy około 60 lat i rozmawialiśmy o protezach. Powiedział, że stał kiedyś pod  blokiem i czekał na coś. Nagle dwójka dzieci zobaczyła jego protezę (bez pokrycia kosmetycznego) i oczywiście zaczęły się pytania a co się stało, dlaczego, po co itd. itp. Gościu zażartował z dzieciaków i powiedział, że obcięli mu nogę, bo za bardzo śmierdziała. Dzieciaki popatrzyły po sobie i jeden do drugiego powiedział, że muszą o tym powiedzieć mamie, bo tacie też strasznie nogi śmierdzą i może trzeba je obciąć;)





Komentarze

Popularne posty