Karetka, skalpel, łóżko...


Poprzednim razem opisałem  w skrócie swoje życie. Dziś napiszę troszkę o tym co się stało bezpośrednio po wypadku.



Nie pamiętam samego momentu wypadku. Pierwsze co pamiętam to że usiadłem na doniczce i powiedziałem znajomym że za moment się ogarnę i idziemy dalej. Przez mgłę pamiętam  jak brat szukał kogoś kto zadzwoni po karetkę. Później przejazd karetką na sygnale. Pamiętam jak wieźli mi na łóżku szpitalnym i jak podawałem PESEL i inne dane. Później podetknęli mi jakąś kartkę pod nos. W tym momencie ciężko mi powiedzieć czy była to zgoda na operacje, czy na amputację. Zobaczyłem zatroskane twarze rodziców. Powoli zaczynała do mnie docierać powaga sytuacji. Myślałem tylko o tym że nie będę mógł jeździć na rowerze. Obudziłem się w nocy na łóżku szpitalnym. Już było po zabiegu. Z członka wystawał mi cewnik. Palce nogi czułem ale jakby bardzo zdrętwiałe, ręką pomacałem się po udzie całe zabandażowane, dotykam niżej... pustka. Gdzie jest moje kolano? Wcześniej miałem nadzieje że to zły sen. Niestety okazał się on jawą. Naszprycowany lekami usnąłem szybko.  Potem przyszedł nowy dzień.





Szpital w Wołominie, tutaj mnie składali.


Nic już nie będzie jak dawniej. Szybko zorientowałem się że to nie przelewki dookoła było jasno leżałem sam w pokoju i miałem czas na rozmyślanie. Jakoś trzeba wypić to piwo, doszedłem do wniosku że są dwa wyjścia albo siedzieć i płakać albo wszystko obśmiać (chociażby przez łzy), usposobienie zawsze miałem pogodne i za bardzo kocham życie żeby się załamywać. Postanowiłem że postaram się podtrzymać rodzinę na duchu i będę robił co tylko można żeby im ulżyć. W końcu wszyscy zamartwiali się o mnie jeżeli pokaże że daję sobie radę to im będzie łatwiej.  Trzeba sobie jasno powiedziec że takie wypadki dotykają nie tylko osoby poszkodowanej ale również jej bliskich. Tego dnia najbardziej bałem o babcię, babcia miała swoje swoje lata i problemy z sercem. To była naprawdę poważna sprawa. Postarałem przypomnieć sobie kilka dowcipów żeby rozładować jakoś sytuację gdy przyjdą goście w odwiedziny i zrobi sie niewyraźna atmosfera. W końcu nadszedł ten czas i babcia usiadła przy moim łóżku. Widziałem na jej twarzy zatroskanie, powiedziałem jeden z dowcipów i zapytałem ją  jak się czuję. Babcia wzięła mnie za rękę i razem popłakaliśmy się, Umówiłem się z babcią że jeżeli tylko u niej będzie dobrze to ja też jakoś dam sobie radę. Nie wiem jak to się stało ale wiedziałem że będzie dobrze. Wsparcie rodziny i przyjaciół jest w takich wypadkach ogromnie ważne.

Następnego dnia przyszły ciężkie chwile. Byłem 36 godzin po wypadku i musiałem zrobić kupę. Niby nic ale trzeba pamiętać że kikut mnie bolał i nie miałem pojęcia jak się dostać do ubikacji oddalonej o jakieś 20m. Do tego lekarze kazli się jak najmniej ruszać żeby nie porozrywać szwów  Wtedy  na odsiecz ruszyła salowa z basenem. To było najbardziej upokarzające wydarzenie w moim życiu. Kazali mi  zrobic kupę na leżąco do basenu. Ubrudziłem się przy tym straszliwie, samemu ciężko było mi się podetrzeć, zrobił to mój tata. Dla kogoś kto już był szpitalu po ciężkiej chorobie może się to wydawać normalne, Ale ja miałem 20 kilka lat i wczesniej w szpitalu byłem na dłużej tylko podczas wycinania migdałków. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to że potrzeba nie była aż taka wielka, ale doszedłem do mniosku że skoro i tak mam tu trochę zabawić to lepiej zrobić to teraz niż się później męczyć. Dwie godziny później przyszła pielęgniarka wyjęłą mi cewnik i powiedziała że mogę wstać, ale mam uważać, powiedziała że jeżeli chcę mogę pójść do ubikacji. Teraz wydaje mi się śmieszne ale wtedy to była dla mnie ogromna trauma.

W szpitalu gdzie mnie operawano nie zagrzałem długo miejsca. Dzięki staraniom rodziców szybko przeniesiono mnie do szpitala na Szaserów. Ale sam pobyt w szpitalu Wołomińskim był całkiem miły. Drzwi mojego pokoju nie zamykały się co chwila ktoś wpadał. NIektórych to mogłoby męczyć ale ja się cieszyłem z obecności znajomych. Jak powiedziłem szybko mnie przeniesono. Nie pamiętam dokładnie ale chyba się nie cieszyłem z tego powodu. Mieli mnie przewieść z miejsca gdzie każdy kto mnie zna w jakieś 30 minut mógł przyjechać żeby mnie zobaczyć do miejsca oddalonego o jakieś 20km. Wiedziałem że na Szaserów nie będzie tak wesoło jak w Wołominie.Ale przynajmniej miałem opuścić mury szpitla choć na samą podróż. Pomyślałem sobie że może nie jestem sam jako amputant i po drodze na pewno zobaczę kogoś bez nogi. Przez całą drogę nie widziłem żadnego kulawego . Zrobiło mi się smutno że wszyscy mają po dwie nogi tylko ja jeden taki jakiś wybrakowany. Mało wtedy wiedziałem. Teraz każdego kulawego poznałbym po chodzie, wtedy nie zdawałem sobie sprawy ludzie noszą protezy i jeżeli proteza jest pod spodniami prawie nie ma szansy zobaczyć róznicy.

Komentarze

Popularne posty