Jedną nogą w Armenii
W pierwszym wpisie pisałem o mojej pasji motocyklowej, teraz ziściło się coś o czym wcześniej nawet nie marzyłem jadę na motocyklową wyprawę dookoła Morza Czarnego, kto się ze mną widuje pewnie już wie, reszta niech przeczyta jak to wszystko się zaczęło...
Był późny, zimny, zimowy wieczór, właśnie wróciłem z żoną i córką od znajomych. Marzyłem tylko żeby się położyć w cieplutkim łóżeczku bo następnego dnia rano mimo weekendu trzeba wcześnie wstać do szkoły. Wtedy jeszcze nie wiedziałem że tej nocy nie będę spał.
Zaczęło się od krótkiego telefonu. Zdzwonił Ikses kolega z klubu motocyklowego:
- Podaj mi swojego maila,
-Po co Ci to - zapytałem, nienawidzę spamu
-Podaj tego maila nie pożałujesz - powiedział szybko - ktoś tam szuka niepełnosprawnych motocyklistów.
Pomyślałem że to kolejna ankieta, o niepełnosprawnych. Chyba powinienem sobie zrobić jakiś szablon. Tylko tego mi brakowało. Nie zrozumcie mnie źle, z chęcią pomagam studentom w ankietach, a mając trenerkę z AWFu nie brak mi takich atrakcji, szczere wypełnienie zawsze zajmuje troszkę cennego czasu, a na wypełnianie ankiet nie miałem ochoty go marnować. Swoją drogą i tak wiedziałem że tego maila mu dam, w końcu to kolega.
Chwila moment, sprawdzam skrzynkę, a tu niespodzianka. Pisze kierownik świetlicy terapeutycznej, szuka kulawego na wyprawę motocyklową. Moja nieufność jeszcze się wzmogła, ale haczyk siedział już głęboko. Napisałem krótkiego wręcz zdawkowego smsa: Witam, jestem niepełnosprawnym motocyklistą z amputowanym udem, proszę o więcej szczegółów. Nie wierze w żadne audiotele i totolotki, ale numer na który wysłałem smsa wydawał się normalny i nic nie wskazywało na jakiś szwindel. Zdziwiłem się jeszcze bardziej gdy za piętnaście minut zadzwonił telefon. Okazało się że dzwoni Arek Tomasiak kierownik świetlicy, przedstawił mi założenia projektu. Dwóch motocyklistów, dwa motocykle cel: wręczenie komuś ważnemu w Armenii jakiegoś drobnego podarku z Polski od dzieci z ich świetlicy. Horyzont czasowy sierpień 2011. Byłem ugotowany. Jedynym problemem wydawała się zgoda mojej połowicy. Nie jestem ideałem i wiem że spędzam mało czasu z moją 3 letnią córką rzadko który weekend mogę spędzić z rodziną, a to praca, a to studia, a to wyjazdy z kosza, jakby tego było mało chce się urwać z domu na cały sierpień. Myślałem że Gosia się nie zgodzi. Rozmawialiśmy około 15 minut.
Gdy Gosia zapytała kto to był potrafiłem tylko głupio się uśmiechać. Pierwsza reakcja Gosi była dokładnie taka jak się spodziewałem.
-Nie ma mowy przecież tam mordują ludzi (właśnie wtedy zaczęły się niepokoje w Libii).
Byłem w szoku gdy okazało się że po kilku godzinach tłumaczeń Gosiunia, wstępnie zgodziła się. Pod warunkiem że nie zabiją mnie, niczego już mi nie utną, będę często się z nią kontaktował i porządnie się ubezpieczę ;).
Tak jak powiedziałem tej nocy nie spałem długo. Mimo iż rozmawialiśmy z Gosią do późna w nocy, nie przespałem więcej niż 2 godziny. Mimo to następnego chodziłem jak nakręcony i nie mogłem myśleć o niczym innym.
Od tego czasu minęło kilka miesięcy, załatwiliśmy z Arkiem mnóstwo spraw (większość w zasadzie załatwił Arek), ale wiele jeszcze przed nami i jestem pewien że nawet w momencie wyjazdu nie załatwimy wszystkiego czego chcieliśmy. Dlatego jedziemy na wyprawę, nie na wycieczkę. Liczymy na przygodę życia. Jedno się nie zmienia, pasja do motocyklowych przygód na skraju świata ;) , daje nam to lepszego kopa niż beczka napoju dodającego skrzydeł. Teraz przed nami największe wyzwanie - czas tak naprawdę zostało go mało ale wiem że się uda.
Komentarze
Prześlij komentarz