Drugi przystanek w szpitalnej wędrówce.
Wracam po dość długiej nieobecności. Nie zdawałem sobie sprawy że pisanie może zajmować tyle czasu. Żałuję, ale nie obiecuję poprawy. Po prostu nie zawsze jest czas żeby usiąść i kliknąć te kilka słów. Akurat okoliczności są odpowiednie Baśka poszła spać więc można troszkę poklikać.
![]() |
Szpital MSWiA w Warszawie na Szaserów. Drugi przystanek w szpitalnej podróży. Za tym ogrodzeniem stoi moja ławeczka. |
Jak już pisałem w poprzednim poście szpital w Wołominie opuszczałem w wybitnie minorowym nastroju. Droga była jeszcze gorsza. Nigdzie nie udało się dojrzeć nikogo bez kompletu odnóży. Na szczęście zaraz po dojechaniu na Szaserów zobaczyłem pierwszego kulawego. Czekałem na korytarzu aż zwolni się dla mnie miejsce w sali szpitalnej. Podobnie jak ja czekał tam chłopak mniej więcej w moim wieku z amputowanymi poniżej kolan nogami. Nie wiem dlaczego ale zapytałem się ciut żartobliwie czy też kolejarz? Okazało się że tak. Rozmawialiśmy krótko bo już go wypisywali i dowiedziałem się że kilka dni wcześniej miał wypadek jak ja. Jedyną różnicą było to że mój wypadek wynikał z głupoty, a jego był sumą głupoty i miłości. Okazało się że zerwała z nim dziewczyna, a on rzucił się pod pociąg. Chłopak chciał rozwiązać swój problem, a narobił sobie masy innych. Spotkaliśmy się potem jeszcze raz, jakieś 3 miesiące później. Po skończonej rehabilitacji wracałem już do normalnego życia, miałem zrobioną protezę docelową i wpadłem do Konstancina żeby podziękować rehabilitantom za szybkie przywrócenie mnie do zdrowia. Okres szpitalny miałem już dawno za sobą, a on jeszcze nie chodził.. To pokazuje o ile trudniejsza jest rehabilitacja dwóch kończyn naraz.
Wracając do mojego pobytu na Szaserów. Przez kilka dni prawie nie wychodziłem z sali. Nie bardzo wiedziałem co mam ze sobą robić. Całe dnie siedziałem w sali i oglądałem TV. Wtedy przyszedł mój brat cioteczny i powiedział że śmierdzę. Nie było to miłe ale poskutkowało. Szybko wziąłem prysznic i wyszliśmy na zewnątrz. Był piękny wiosenny dzień, od tego momentu wszystko potoczyło się szybciej. Mniej czasu spędzałem przed telewizorem więcej na dworze, znalazłem sobie ławeczkę skąd mogłem wiele widzieć i zaaklimatyzowałem się na niej. Słuchałem muzyki która zawsze dodawała mi sił i ładowałem tak swoje wewnętrzne akumulatory. Mama przyniosła mi kilka książek o rachunkowości (przed wypadkiem pracowałem jako pomoc biurowa w dziale księgowości) zacząłem się z nich uczyć. Tak na wszelki wypadek. Zacząłem myśleć o tym jak będzie wyglądało moje życie za rok. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Jak pisałem wcześniej przed wypadkiem byłem bardzo aktywny. Wtedy już wiedziałem że będę miał protezę że będę mógł chodzić ale zdawałem sobie sprawę że z bieganiem i jazdą na rowerze może być ciężko. Moja siostra cioteczna powiedziała mi o koszykówce na wózkach. Brzmiało to sensownie ale nie mogłem zrozumieć jak mają ze mną konkurować ludzie na wózkach. Przecież jeżeli ja będę na protezie, a reszta na wózkach to oni nie będa mieli szans na złapanie piłki. Wyobrażałem sobie że ja będę zbierał piłki, podawał do kogoś szybszego na wózku i dalej akcja będzie się odbywała raczej bez mojego udziału. Prawdę mówiąc wtedy nie wziąłem nawet pod uwagę gry na dwa kosze. Nie miałem wtedy pojęcia jak dynamiczna i widowiskowa może być dyscyplina uprawiana przez niepełnosprawnych.
Nim zdążyłem się obejrzeć były święta Wielkiej Nocy. W mojej rodzinie nigdy nie było jakiegoś wielkiego obrządku wielkanocnego. Święta kojarzyły mi się ze sprzątaniem, myciem okien, kolorową święconką i świątecznym śniadaniem, do tego dochodził oczywiście śmingus dyngus (chociaż to raczej tylko ze znajomymi). Mimo to czekałem na te święta z utęsknieniem, szczególnie że mój pobyt w szpitalu wydawał się bezsensowny. Nie wiem po co oni mnie tam trzymali, dostawałem jakieś pastylki i zastrzyki które robiłem sobie sam (umiejętność ta przydała się później przy innych okazjach). Przed samymi świętami wypychali jak najwięcej pacjentów żeby odciążyć kadrę szpitalną, która na święta została w odchudzonej obsadzie. Zacząłem wierzyć że ja też święta spędzę w domu i cieszyłem się na tą chwilę jak dziecko. Rozczarowałem się okrutnie. Było mi tak smutno jak na pierwszej kolonii gdy tęskniłem za domem. Gdy mama przyjechała w odwiedziny popłakałem się. Wiem jak to brzmi. I tak samo brzmiało to wtedy. Płakałem z żałości i jednocześnie śmiałem się z siebie. Moi bliscy jednak jak zwykle nie zawiedli i śniadanie świąteczne jedliśmy razem w sali szpitalnej. Niedługo potem, jak było to do przewidzenia puścili mnie do domu.
Komentarze
Prześlij komentarz